Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wysłano dokoła straże i noc upłynęła cała niemal na czuwaniu.
Nazajutrz kazał kneź obóz zwinąć, lecz z miejsca nie ruszył.
Słońce ku południowi wybiło się po nad mgły i świeciło letnim blaskiem, gdy rogi słyszeć się dały zdala i straż nadbiegła oznajmując o zbliżającym się orszaku czeskim.
Siadł Mieszko na koń, a dwór jego cały ustawił się w porządku.
Zdala już widać było okazały orszak, który kniehinię prowadził. Towarzyszył jéj wedle obyczaju brat, mnoga liczba panów i dworu ojcowskiego, poczet wojskowy i nieporachowany sznur wozów, które szły jedne za drugiemi, strzeżone przez zbrojnych ludzi. Oddział pancernych zamykał w końcu wspaniały ten pochód, któremu przygrywali na trąbach i rogach gędźbiarze.
Kniehini jechała na pięknym koniu obok brata, w suknię złocistą przybrana, w płaszczu na ramiona zarzuconym, złotemi blaszkami naszywanym. Na widok Mieszka zarumieniła się męzka jéj twarz i oczy śmiało nań spojrzały.
Nie było to trwożliwe dziewczę, ale towarzyszka pańska i niewiasta czująca się królową.
Bolko młodszy o kilka kroków ją wyprzedził, witając Mieszka, poczém oba z koni zsiadłszy, szli do Dubrawki, która téż z wierzchowca się spuściwszy, lekkim ukłonem pozdrowiła męża swo-