Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jego. Ale Mieszko inaczéj ją chciał witać... i śmiejąc się objąwszy w pół, cale pogańskim obyczajem, zarumienioną w twarz pocałował. Podano sobie ręce. Wesele malowało się na licach.
— Jesteście miłościwa pani — zawołał Mieszko — już na mojéj, a razem na swéj ziemi, gdzie ja gospodarzem... Przystało tę dobrą godzinę uczcić dobrą myślą...
To mówiąc skinął na stolników swych i rękę jedną Dubrawce, drugą podawszy Bolkowi, powiódł ich pod dęby nade drogą, gdzie rozesłane było sukno i naczynia stały z jadłem i napojami. Dla obu téż orszaków beczki były pogotowiu. Tymczasem gędźbiarze grali wesoło na trąbach i rogach i lica się śmiały wszystkim. Dwa dwory czeski i polski po raz pierwszy zbliżały się ku sobie przyjacielsko podając sobie dłonie i próbując języka, który obu posługiwał zarówno, prawie będąc jednakim.
Z kniehinią mnogi lud jechał, niewiasty, usługa, dworacy, duchowni, panowie... lecz na przyjęcie było pogotowiu wszystko na drodze i starczyłoby dla liczniejszéj jeszcze drużyny.
Wmięszany w ten dwór stał Włast w towarzystwie kilku duchownych, między którymi surowa twarz i uboga suknia O. Prokopa zwracały oczy Mieszkowego orszaku. Dziwnie wydawał się im ten człowiek stary, w odzieży prostéj, w obuwiu wyszarzaném, z głową postrzyżoną, podobny