Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 085.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do żebraka, a śmiało obracający się wśród świetnego orszaku panów, który mu okazywał uszanowanie.
Nie biesiadowano tu długo, gdy oba kneziowie powstawszy dali znak dalszego pochodu. Przyprowadzono konie i Mieszko stanął na swoim obok Dubrawki, któréj lice nie zdradzało najmniejszéj obawy, uśmiechając się owszem weselem i ciekawością.
Od granicy poczynał się ten kraj nieochrzczony jeszcze, pełen jawnych oznak pogańskiego bałwochwalstwa, na którego widok lica duchownych pochmurniały. Dubrawka jednak nie ulękła się stojących na rozdrożach bałwanów i zdawała na nie uwagi nie zwracać. Wesołemi żarty skracano podróż, którą z nadzwyczajnym odbywano pospiechem.
Gdy na drugim przystanku spocząć koniom było potrzeba, Mieszko ujrzawszy Własta, zawołał go ku sobie i łaskawie pozdrowił.
— Weź kilku ludzi i lepsze konie — rzekł — pojedźcie przodem o nas oznajmić, aby wszystko było pogotowiu.
Tak więc choć znużony drogą, Włast musiał natychmiast, nie spoczywając, przodować orszakowi. Ostrożność ta była zbyteczna, gdyż na grodzie dzień i noc stał lud mnogi, gotów na przyjęcie kniehini, i starszyzna, żupanowie, władycy, kmiecie już byli zgromadzeni. Oni i orszaki ich