Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 112.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w rozmowy, i ciekawych spraw nasłuchać się było można. Kneź, z którego twarzy biła buta nieposkromiona, jak mógł pokornego Lutyka udawał... Ten i ów pytał ich, po co i z czém jechali — Mieszko mruczał, że z pokłonem i ciekawością jedzie, aby tak możnego władzcę jak cesarz Otto zobaczyć. Nikogo to nie dziwiło, ciągnęli również, jak wiedziano, posłowie od Ugrów, Bułgarów, od Duńczyków i Greków.
Było to w wielkim tygodniu, wiosna acz wczesna, niestała była i przemienna, deszcz i śnieg ze słońcem walczyły, drogi kałużami stały, rzeki były wezbrane, i podróż uprzykrzona szła powoli. A tuż ku Quedlinburgowi się zbliżając, coraz było tłumniéj na gościńcach.
Wzgórzystsza coraz okolica, piękna dla oka, jeszcze się w zieloną trawę nie była całkiem przybrała, łąki tylko już młodą trawą się okryły... Tu oczów od najrozmaitszych widowisk oderwać było trudno.
Tłumami płynęły ku miastu poczty książąt, grafów, markgrafów, biskupów i wszelkiego ludu. Wśród nich i słowiańskie książątka zawojowane, spotykały się ciągnące z żalami i prośbami do cesarza. Konne te poczty, zbrojne różnie, każdy odziany inaczéj, mówiące językami najrozmaitszemi, spoglądały na siebie ciekawie, często nie bardzo przyjaźnie, szydersko nawet i wzgardliwie. Grekom śmiesznie wydawały się obcisłe frankij-