Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rza, ale wy sami — zawołał cesarz. — Zamiast siedzieć na waszém hrabstwie, kumaliście się ze wszystkiemi buntownikami, próbowaliście słowian zbierać przeciwko nam, wskazywaliście im drogi, chodziliście z niemi...
— Tak samo syn rodzony wasz chodził przeciw ojca, gdy mu się niesprawiedliwość stała... Prawda, szukałem obrony u słowian, nie mogąc sprawiedliwości znaleść u ciebie.
— Idźże i dziś do nich, niech ci pomogą! — odparł popędliwie Otto, wskazując ku drzwiom.
Wigman stał patrząc dumnie i szydersko.
— To ostatnie cesarskie słowo? — zapytał.
— Proście Boga, aby ono było ostatniém — zawołał Otto — bo po niém mogłoby z ust moich wyjść jeszcze inne, któreby na wieki sprawę między mną a tobą rozstrzygnęło.
Wigman posłyszawszy to nie zmienił postawy, nie uląkł się i nie ruszył.
— Dobrze jest — rzekł ponuro — iż tego wyroku, groźby i przyjęcia licznych mam świadków. Nie powiedzą ludzie, że Wigman się nie upokorzył przed swym panem, nie prosił... i że został odepchnięty.
Cesarz odwrócił twarz, syn i córki stały w milczeniu, nieco się cofnąwszy, widocznie strwożeni. Świadkowie téż mimowolni w pierwszéj izbie z zajęciem oczekiwali końca téj rozprawy, która mogła się albo więzieniem rozstrzygnąć lub wygna-