Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 136.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się jeszcze więcéj i inaczéj niż było. Szeptano spoglądając ciekawie na obdarzonego.
Zaledwie w podwórze wyszli, gdy Bolko się zwrócił do szwagra, poprzysięgając mu, iż nie zdradził on, ani żaden z jego ludzi, ale inny ktoś chyba poznać i ukazać go musiał. Mieszko łatwo temu uwierzył, chociaż niepojętém się to zdawało, a podarunek miecza tak bogatego omyłką żadną być nie mógł.
Tém prędzéj teraz, obawiając się, aby wieść o nim się nie rozeszła, Mieszko chciał odjeżdżać; posłano po ks. Jordana, który przez cały ten czas u księży przy kościele św. Wiperta bawił. Padało nań podejrzenie najmocniejsze, że on przed duchownymi mógł się wydać z tajemnicą, a jeden z nich do cesarza ją zaniósł. Ks. Jordan jednak nie przyznawał się do tego.
Natychmiast obóz zwijać poczęto i do drogi się sposobić. Inni téż goście wyjeżdżali każdy w swą stronę, kupcy z bud i szałasów towary na wozy pakowali, ruszając daléj w głąb kraju. Okolica miasta ludna i życia pełna, co godzina puściejszą się stawała. Cesarz wkrótce także Quedlinburg miał opuścić i wojsko towarzyszące mu już stało pogotowiu.
Nie wszyscy równie wesoło opuszczali gród cesarski, wielu jak Wigman groźbami odprawionych zostało, inni czego chcieli nie dopięli, du-