Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

śmielszymi się stawali, bałwochwalcy coraz bojaźliwszemi...
Nie w jednéj rodzinie ojciec taił się przed synem, brat przed bratem...
Duszą oporu byli starcy, dziadowie, wróżbici, śpiewacy, stróże przy chramach i lud zamieszkały w głębi kraju... Apostołowie jeszcze tam nie byli doszli, i żadnéj nie czując zmiany, ani z góry nakazu, pochlebiali sobie mieszkańcy osad odleglejszych, że Mieszko nie będzie miał odwagi rzucić się na starą swą wiarę...
Przedłużone milczenie, obojętność knezia pozorna, rozmaicie go sobie tłumaczyć dozwalały. Było i takich wielu, którzy sądzili, że Mieszko uwodzi chrześcian, aby im tém większą zadał klęskę...
Stary Warga wedle potrzeby, raz przeciwko niemu jątrzył, to znowu w nim kazał pokładać nadzieję. Przybycie Dubrawki zrazu zdawało się zwiastować chwilę stanowczą, lecz gdy miesiące upływały, a nic nie przedsiębrano i kontyny stały całe, różnie myślić poczęto.
Warga i jego towarzysze, co lud się jątrzyć starali i do oporu przygotowywać, gdy nie było dłużéj powodu żadnego do wystąpienia, stracili wpływ i zaufanie. Wzdychano z niemi, pojono ich, ale nie wiązano się słowem żadném. Na zbiorowiskach w dnie uroczyste, gdzie się dawniéj tłumy zbiegały, teraz coraz puściéj było.