Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 147.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na kim jéj spełnić — dokończył kneź. Bogi są mocne, chronią się same.
Było u nas z wieków wieka tak, że każdy czcił Boga jakiego chciał, i nikt mu nic nie mówił. Przynieśli jedni Trygława, drudzy Radegasta, trzeci Światowida, inni Wołosa, stawili ich i kłaniali się im. Od Redarów, od Wilków, od Lutyków, od Wolinów, od Dulebów przynoszono bóstwa, nikt się temu nie przeciwił. Tak ma być i nadal. Niech ci, co chrześciańskiego Boga wyznają, czczą go w spokoju, a kto się na nich dopuści gwałtu — tego ukarzę ja!
Rzekłszy to, wstał Mieszko, popatrzał na milczącą gromadę i skinieniem ręki ją odprawił. — Pokłoniła się starszyzna i w głębokim milczeniu odchodzić zaczęła. Warga tak się ukrywać umiał i tak go zasłaniano, że dopóki za wały nie wyszli, widać go wcale nie było. Lękał się, aby go jeszcze nie wzięto.
Próba więc nie powiodła się wcale. Długi czas szli wszyscy z głowy pospuszczanemi, milczący, smutni, pogrążeni, nikt słowa odezwać się nie śmiał. Opodal od zamku zmęczeni położyli się na łące nad Wartą.
Tu dopiero powoli usta się rozwiązywać zaczęły, do narzekań i utyskiwania. Śmielsi szemrali, drudzy z obawą patrząc na nich, milczeli, bojąc się niemal słuchać. Warga długo siedział ponury i gniewny.