Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— U nich sprawiedliwości prosić! — zawołał w końcu — u nich! kiedy tam pełen dwór chrześcian i oni nie kto przewodzi. Co tu pytać? po co prosić? Nie było nic u nas, póki Lubonia syn nie wrócił zakażony niemiecką wiarą! Spaliliśmy mu dwór... tak! nie dosyć. Jego z nim spalić trzeba. Przez niego weszło wszystko. Do niego się oni schodzą, z nim radzą...
Ale drugi raz nie wezmą mnie już... bo mnie tu nie będzie.
Nikt na tę pogróżkę nie odpowiedział, a Warga téż nie zdawał się dbać wiele o to, mruczał sam do siebie mówiąc, z oczyma wlepionymi w ziemię, miotał się, krzyczał to głośniéj, to ciszéj i długo nie mógł uspokoić.
Z nikogo jednak nie wywołał potakiwania, nikt mu się w pomoc nie ofiarował, owszem Drzewica się odezwał, że kneź miał słuszność, że nikt nikomu nigdy nie bronił Boga sobie wybierać jakiego chciał — że chrześcianie od dawna się pokazywali tu i owdzie, a nikt ich nie prześladował i za ojca kneziowego i za dziada.
Drudzy téż, dla miłego spokoju może, staremu choć głowami potakiwali, Warga zmilkł i długo siedział zadumany, wstał potém nie obejrzawszy się na nikogo, nie rzekłszy już nic i poszedł przez pole bez drogi, gdzie go oczy niosły. Nikt go nie zawrócił i nie strzymał. Niektórzy gorliwsi byli tego zdania, że i Biela i słup na Dąbrowach, na-