Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ców, jechali przy zbrojnym niemcu, także niby z niemiecka przyodziani, ale dziwacznie. Mieli oba po kawałku zbroi... Ziemko na głowie skórzaną czapkę, na krzyż żelaznemi opasaną prętami, mieczyk u boku, pióro u hełmu, jaskrawy płaszczyk na ramionach, ale na nogach po staremu chodaki sznurowane wytarte, i spodnie z grubego płótna. Nie lepiéj wyglądał Hłaska, który téż między niemcami bywał, i przyodziaćby się był rad, aby wstydu Wigmanowi nie czynił. Krótki tułubek frankijski, paskiem obszyty miał czerwono, pod szyją śpiżowe spięcie, na ramionach stare kolce mosiężne, wszystko to z sobą nie dobrze szło, ale Hłaska uczynił co mógł.
Dwaj wolińcy, w rozpaczy, dla wybicia się z jarzma niemieckiego, niemca się chwycili... Zdało się im, że ten cesarski krewny, a sławiony rycerz najlepiéj mógł ich poprowadzić. Nim jednak na niemców napaść mieli, chcieli się na polanach sprobować i łupem się opatrzywszy, a jak im się zdało, pobiwszy może — większą siłą występować dla wyswobodzenia, na markgrafów.
Na Mieszku próba tylko uczynioną być miała.
Wigman się zabawiał z wolińcami, Ziemko i Hłaska w oczy mu patrząc jak wyroczni go słuchali... Świetne mieli nadzieje... Naprzód polan zwojować i albo ich zmódz a złupić, lub z sobą na markgrafa pociągnąć. Zdawało się to łatwém — urok niemieckiego wodza oślepiał bie-