Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 161.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

co uczynić z sobą. Mały, krępy, posiwiały pachołek, milczące stworzenie i posłuszne, stworzone było aby przy kimś wisiało. Los mu nastręczył Wigmana. Z nim i świetne przeżył lata i teraz gorzkiemi truł się dniami.
Gdy Wigman pod namiot wszedł, zerwał się stary Hatton, aby mu zbroję zdjąć, i wnet począł swą usługę. Milczący comes dawał mu czynić z sobą co chciał, był zadumany i ponury.
— Hattonie! co mówisz na to? — począł ponuro niemiec — z Quedlinburga do obozu wolińców? z gościny u tego Ottona do Ziemka? hę? dobrześmy padli?..
Hatton ramionami ruszył. Milczał długo.
— Miłościwy grafie — rzekł w końcu — a nie lepsze to, jak los Eryka, Bakki, Hermana, Wiryna i Ezeryna?..
— Pewnie... ależ ci omal Hilliwarda biskupa nie zabili, przeto ich Otto w Quedlinburgu pościnać kazał... a ja?.. ja tylko swojego broniłem gardła...
Hatton mruczał.
— Mów ty mruku głośniéj, chceszli, by cię zrozumiał! — krzyknął Wigman.
— Broniliście miłościwy panie gardła, nie trzeba było pleców żałować... — odparł giermek.
— Krzyże mam twarde! to nieszczęście moje... — zawołał Wigman — w żyłach moich krew Ottonów płynie...