Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 166.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wstawszy, czechów jazdę z dwu stron na boki wyprawił, poleciwszy jéj, by się dopiero na skinienie i hasło ruszyła.
Na wysokiéj sośnie posadzone pacholę czatowało, by dać znać gdy się wolińcy spodziewani ukażą. Równo prawie z hasłem przez chłopaka daném zdala i śpiewy usłyszano. Mieszkowy lud niecierpliwy był, ale mu się ruszać nie kazano. Stać tak mieli, ażby na nich naszedł nieprzyjaciel.
Gdy się w dali kupy owe ukazały, Mieszko i Sydbór skoczyli na koniach przodem, postali im na widoku trochę i puścili nazad spiesznie, a wnet i ludziom niby popłoszonym zwolna się cofać nakazano.
Ujrzawszy to Wigman i Ziemko, którzy przodem szli, z okrzykiem gromadom swoim dali znak, aby się na nieprzyjaciela rzuciły.
Stał się w obozie Mieszka jakby zamęt umyślny i oddziały jego jedne po drugich za gajami znikać poczęły.
W pogoń się puścili wolińcy, z okrzykiem coraz głośniejszym, ze wrzawą i zapałem niezmiernym. Wigman na koniu przed niemi.
Mieszkowi ustępowali, lecz tak zwolna, że się dogonić dali... ustępowali głębiéj między gaje, i jakby się ulękli wolińców, nawet im nie stawili czoła.
Tém silniéj nacierali Ziemko i Hłaska, tém gwałtowniéj zagrzewać począł Wigman.