Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Już byli kilkoro staj od nieprzyjaciela, gdy na dany znak piechota Mieszkowa odwróciła się na wolińców i do bitwy stanęła. Z obu stron rzucono się na siebie z porywczością wielką.
Cały zastęp wolińców bez porządku wysypał się, wylał, rzucił na polan. Podniesiono tarcze i pałki walić o nie zaczęły. Świsnęły strzały... posypały się pociski...
W téj chwili, gdy jeszcze wolińcy pewni byli prawie zwycięztwa, z lewéj i prawéj strony na tyłach, na odgłos trąbki Sydbóra, wystąpiły ukryte w zaroślach dwa czeskiéj jazdy oddziały.
Zatętniała ziemia pod kopytami i nim kupy niesforne wycofać się mogły, wzięte były z obu stron jak w kleszcze, między Mieszkową piechotą a konnicą Sławnika; już czesi im siedzieli na karkach. Z drugiéj strony oddział Sydbóra piechoty, ludzie dobrani i wprawni do boju, kładł trupem wolińców, zaczynających się rozsypywać i w ucieczce szukać ratunku.
Ziemko i Hłaska widząc się w położeniu rozpaczliwém, poszli naprzód, aby ratować swoich, albo ginąć z nimi. Wigman z konia swego na wzgórzu stojąc już widział, że bitwa była przegraną.
Siły piesze Mieszka niewiększe były może niż wolińców, lecz ujęte w porządniejsze szeregi; jazdy nie mieli prawie sprzymierzeńcy Wigmana, a czeska była wyborna i uzbrojona jak niemiecka.