Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 185.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

conych w wielu rzeczach trzeba było być pobłażającym.
Przez cały dzień, polami i lasami podróż do nocy się przeciągnęła i już dobrze zmierzchało, gdy osada nad jeziorem z grodem na Lechowéj górze się ukazała. Znaczną przestrzeń zalegało miasteczko nad brzegiem, z drzewa pobudowane całe, ale czyste i zamożne. Dworki świeciły ścianami malowanemi, i wyrzynanemi słupkami.
Rzemieślników było tu prawie tyle co w Poznaniu i tyleż wojska... w części na grodzie, i w chatach około niego pomieszczonego. Na górze opasany wałem, a z jednéj strony wodą oblany stał gród książęcy stary, drewniany jak wszystkie ówczesne słowian, jak większa część budowli w niemczech nawet. Wśród niego widać było szarą, na wysokich słupach stojącą kontynę pogańską, z dachem czerwono malowanym. Na najwyższym jéj szczycie, wycięty z drzewa potwór jakiś się unosił.
Tuż były domostwa książęce obszerne, podobne do tych, co stały nad Cybiną, starsze od nich może, w tenże sposób przyozdobione.
Ale tu krasne malowania i dawne barwy wypełzły i słupy a ściany jednako szaro wyglądały a posępnie. Sydbór wyszedł pieszo do bramy naprzeciw brata, ciesząc się z jego przybycia. Musiał się go spodziewać, bo nietylko stoły czekały nakryte, ale gromada ziemian w podwórzu z od-