Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 194.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłościwy panie — odezwał się cicho[1] — Dwaj starzy od chramu leżą powiązani, co zrobić każecie z niemi. Wczoraj bronili przystępu, nie można było ich odegnać.
Kneź milczał, zniżył głos, obejrzał się ku księdzu i żonie, jakby się lękał, aby go nie posłyszeli...
— Weźmijcie ich na wóz! nakryjcie słomą, wywieźcie gdzie do lasu na uroczysko i wyrzućcie. Odwrócił się szybko, nie wesoło mu z oczów patrzało.
Dubrawka przyszła i rękę położyła na ramieniu.
— Panie mój miłościwy — radować się i cieszyć macie, boście wielkiego dokonali dzieła.
— Nie dokonaliśmy go jeszcze — szepnął Mieszko — nie dokonali a już boli, cóż będzie, gdy się spełni.
— Wówczas boleć przestanie — dodała Dubrawka śmiało — a im prędzéj to uczynicie, będzie lepiéj.
Kneź swoim zwyczajem nie odpowiadając nic, na Sydbóra spojrzał, który także stał na pół wystraszony, pół smutny, weszli obaj do dworca.
Na owym rozpiętym krzyżu, który wodą pokropił święconą, klęczał ks. Jordan i modlił się. Nie obchodziło go to wcale, iż ludzie, poganie w wielkiéj części, patrzali nań z podziwem i zabobonną trwogą. Ta modlitwa dziękczynna była

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki lub następny wyraz (Dwaj) winien być małą literą.