Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 198.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

karał tych, co chrześcianom krzywdy wyrządzali, lecz niekiedy bronił naglonych do przyjęcia chrztu i niepodzielał wcale gorliwości córki Bolesława, która w tym pogańskim jeszcze świecie, nieustannie myślała, tylko aby wszystko dawne obalić. Gdy Mieszko obojętnie jakoś czekał i przeciągał, jéj wysłańcy pokryjomu obalali posągi, palili kontyny i po nocach zatykali krzyże napróżno.
Po nowym roku, raz jeszcze kniehini poczęła prosić męża, aby jéj dotrzymał słowa. Mieszko znowu zmilczał, a gdy naciskać zaczęła nań, wyszedł nic nie przyrzekłszy.
Kneź był dobrym mężem, ale niewieście nie przyznawał prawa rozporządzania się w domu. — Gdy go nagliła bardzo, miał zwyczaj żartobliwie odsyłać ją do wrzeciona i krosien.
Zima była ostra w tym roku, dzień po dniu jednak jeżdżono na łowy, Mieszko wyruszał często przededniem, bawił długo i ledwie wróciwszy, wybierał się znowu.
Raz gdy z takich łowów wrócił na zamek późną nocą, a kilkoro sań przywiozło za nim zwierzynę, w komorze do któréj wszedł, znalazł na siebie oczekującego Dobrosława.
Zaczął mu opowiadać o łowach i o ostatnim dziku, którego ludzie żywcem wzięli, gdy spojrzawszy na twarz swojemu słudze, postrzegł na niéj oznaki jakiegoś niepokoju. Nie nawykły do