Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Warga z rozczochranym włosem. Zobaczywszy go Jarmierz, podbiegł ku niemu, lecz nim się zbliżył, starzec podniósł kij i krzyknął.
— Ubiję!..
Pomimo groźby zbliżył się do niego nieustraszony chłopak.
— Czego chcecie? — zawołał.
— Przyszliśmy na wasze nabożeństwo! — zaryczał stary — a że ciemno, my wam do niego poświecimy...
To mówiąc odstąpił od wrót.
Hanna jak obłąkana wpadła w głąb dworu, chcąc ratować brata i ciągnąc go z sobą. Na przestrzał przebiegli sień domostwa. Z drugiéj strony stał taki sam tłum gęsto zbity. Od lasu roiło się ciżbą. Jarmierz próbował się wydobyć przebojem, aby uciekłszy, sprowadzić pomoc, ludzie go pałkami wpędzili nazad na podwórze.
— Zniszczyć to gniazdo!..
— Z dymem ich puścić!.. — krzyczeli.
O. Matja postał chwilę, posłuchał, jeszcze raz uściskał siostrę i poszedł do kaplicy. Tu kląkł przed ołtarzem czekając śmierci. Jarmierz biegał jeszcze próbując, ażali mu się wykupić lub wyprosić nie uda u ludzi, lecz odpychano go wszędzie, mówić nawet nie dając.
Niedługo potém z kilku stron dworu błysnął ogień i dym zaczęło być czuć w powietrzu.