Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 012.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

promienna, dziwna i straszna, zwolna kłoniła się ku czarnemu pasowi puszcz dalekich.
W powietrzu unosiły się słupy muszek, podnoszące wysoko, wirujące obrotami jakiemiś samowolnemi, jakby je powiew jaki, którego czuć nie było, to w górę, to na bok odnosił, to przyciskał ku ziemi.
Chmurą leciały tak muszki skrzydlate, po nad łąki i pola, zdając się bawić i swawolić w rozpalonych ziemi wyziewach.
Na polach cicho było i pusto.
Wyschłe rzeczułki ciekły skryte głęboko, uciekając daleko od spieki, co je wypijała... Czasem w dali powiew, który nie dochodził tu i czuć się nie dawał, na piaszczystych rozłogach chwytał kurzu tumany i do góry je gdzieś unosił.
Na Krasnéjgórze nad Wartą, we dworze Luboniów, tak pusto było jak wszędzie dnia tego, ludzie się od spieki gdzieś pochowali. I obyczajem starym wszystko stało otworem... dom, zagroda, wrota, nie strzegł nikt ich, bo się nikogo nie lękano.
Dwór stary wznosił się na pagórku nad rzeką, lasem wysokim otoczony z jednéj strony, z drugiéj do pola i łąk przytykający.
Jak wszystkie naówczas była to budowa drewniana, ale rozległa i krzepko z bierwion ogromnych wzniesiona. Wysoki dach z dymnikami