Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 013.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

okopcony i czarny panował nad nią. Dokoła opasywało ją podsienie na słupach rzezanych. Podwórze było rozległe i czyste, budynki wkoło proste ale nowe i schludne. Z rozmiarów dworu wnosić było można o wielkiéj zamożności rodu, co tu zamieszkiwał; ze stajen i szop o trzodach i gospodarstwie; z ładu około domu, o pilności pana.
Już czas był, ażeby i ludzie i bydło pod dach wracało, choć upał się nie zmniejszał, słońce przynajmniéj straciło siłę, patrzało groźno krwawém okiem, ale nie piekło. Koło dworu panował jeszcze spokój i cisza.
Od strony lasu w cieniu leżały psy stróże, na chłodniejszéj ziemi powyciągane i jak martwe. Dwór stał otworem... drzwi i okna z poodsuwanemi okiennicami wpuszczały powietrze, lecz ono ziało jeszcze gorącem.
Ognisko w świetlicy było wygasłe i zarzucone popiołem, komory na rozcież poodmykane... nikogo nigdzie, żywéj duszy... W podwórku kilka kur chodziło dziubiąc porozsypywane ziarna.
Wszystkie izby domostwa przejść tak było można, nie znalazłszy nikogo. Na tyle tylko od lasu, na ogromnym kamieniu, który leżał pod strzechą, siedziała bardzo stara niewiasta, zgarbiona wiekiem, z włosy siwemi, które z pod chust się wysuwały, siedziała i jakby na pół drzemiąc przędła.