Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 022.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W tém psy u wrót ujadać zaczęły, i jeden z pachołków wszedł na próg.
— Co tam z psami? — zapytał pan.
— Podróżny o gościnę prosząc u wrót na koniu stoi... — rzekł pachołek.
— Co za jeden?
— Nieznajomy człek...
— A z wielu końmi?
— Sam jedzie.
— Zkądże się opowiada?
— Z nad czeskiéj granicy.
— Prowadźcież go — odezwał się Luboń wstając — nie juści go od wrót odeślemy...
I pochyliwszy się w okno otwarte, spojrzał. Podróżny niepozornie odziany, ze zmęczonego drogą konia zsiadał właśnie. Człek był młody, twarzy bladéj, jakby przelękły i nieśmiały, broni przy nim żadnéj widać nie było. Z odzieży trudno osądzić przyszło człowieka, bo się niczém nie odznaczał. Ciemną suknią był okryty, takiego kroju jak ją po niektórych ziemiach noszono, włos miał przystrzyżony krótko, czapkę lekką bez pióra.
Wyglądał ubogo, lecz wpatrzywszy się mu w lice, widać na niém było, że pod niém dusza mieszkała nieleniwa. Oczy patrzały mu rozumnie, młode czoło świeciło jakiemiś myślami, a gdy do progu szedł, powagę miał jakąś i bezpieczeństwo dziwne, choć obcym tu był i nie wiedział, jak go