Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 030.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bawia. Oręż mu trzeba przysposobić, konia i zabawę wojenną... ja téż nie zaśpię, ale ze starym trudniéj się młody znijdzie, łacniéj z wami.
— Jarmierz — ja tobie ufam.
Skłonił się sotnik, ale westchnął, znać nie bardzo sobie ufał... Luboń podwórko przeszedł raz i drugi... Pod słupami stała matka jego, którą téż sen nie brał, stała zapatrzona gdzieś nie widząc nic i smutna.
Gdy Luboń zbliżył się do niéj, pochyliła mu się do ucha.
— Nie nasz on — rzekła ponuro — nie nasz. Wiem co jemu jest, wiem... na swoją wiarę go nawrócili niemcy, z oczów mu to patrzy...
Luboń sobie uszy zatknął rękami.
— Słyszeć nie chcę — wiedzieć nie chcę...
I nogą uderzył o ziemię...
— Nie! nie! nie — zawołał — brwi marszcząc...
Staruszka rękami powiała w powietrzu, spuściła głowę na piersi, założyła dłonie i sparłszy się o ścianę nie mówiąc słowa, nie dając znaku życia, została tak martwą jak słup... i nieruchomą.