Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nadzwyczajne w niéj pragnienie obudzały i ciekawość.
Wszyscy zarówno czekali niecierpliwi, aby się Włast zbudził i wyszedł do nich.
Jarmierz w komorze ojcowskiéj wybrawszy odzież nową, najlepszą i najokazalszą, czatował na przebudzenie. Lecz drogą i bezsennością, wzruszeniem samém znużony Włast spał długo, a gdy Jarmierz podpatrujący co chwila, wszedł późniéj do szopki, znalazł go na kolanach, ze złożonemi rękami, modlącego się już znowu. Włast czy go spostrzegł, czy zatopiony w modlitwie nie posłyszał, ale nie ruszył się i nie powstał, aż modlitwę dokończył, i ziemię ucałowawszy, dopiero z pogodniejszą twarzą ku niemu się obrócił.
Jarmierz, który go sobie chciał pozyskać, udał że tego rannego obrzędu nie zrozumiał znaczenia, pokłonił się wesoło i zapowiedział wskazując na odzież, którą we drzwiach trzymał gotową chłopak, że życzeniem ojca było, aby się Włast odział inaczéj.
Jarmierz był przebiegły chłop i rozumny, wojak zręczny, człek śmiały — serce miał dobre, ale życie swobodne takie, jakiego używał, najlepiéj mu przypadało do smaku i wszelka odmiana była wstrętliwą. Kochał on swojego pana Lubonia — jak ojca — któż wie, pochlebił sobie nawet może, póki dziecko cudownie odzyskane nie powróciło, że on je kiedyś zastąpi, ożeniwszy się z Hożą.