Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

odmieniony powrócił. Gdyś był dzieckiem, to cię z konia zsadzić nie można było i do izby napędzić. Pamiętam sama, żeś tak ciskał oszczepem, że nim ptaki biłeś, a teraz ty to potrafisz?
— Nie — odezwał się Włast — nie babo miła, teraz oszczepu w ręku nie trzymałem dawno — lecz, wierzcie mi, nauczyłem się wielu innych rzeczy, które się u nas przydadzą.
— Mówże, czego? — spytała Dobrogniewa.
— Patrzałem jak tam około roli i ogrodów chodzą — jaki ład koło domów, jakie budowania kamienne.
Starucha ręką z wrzecionem zaczęła wywijać w powietrzu.
— My nie rolnicy, to chłopska rzecz — odezwała się, władyki syn nie potrzebuje roli patrzeć. Jemu do tego nic — na to są parobcy i bartnicy, chleba stanie. Wasza rzecz koń, dzida i oszczep.
Włast zmilczał znowu.
Dobrogniewa poczęła mruczeć coś niewyraźnie, podniosła oczy na niego, zaczerwienione, jakby krwią zaszłe i przędła. Ze starą mówić nie było można, zmilczał wnuk i widząc, że ona téż rozmowy nie rozpoczyna na nowo, byłby odszedł, gdyby niewyraźne jéj mruczenie, znowu się w głośniejsze nie zmieniło.
— Zabili tego na Pomorzu! zabili! — mówiła do siebie niby — dobrze zrobili, zdrajcą był, na niemców ich chciał nawracać, do niewoli. Włócznią