Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 046.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Od wczora ledwie słów parę przemówili do siebie. Hoża była ciekawą, skorzystała więc ze swobody i na ławie z nim usiadła w przedsieni, wpatrując się w brata z zajęciem wielkiém. Włast nieśmiało patrzał na nią.
— A Włastku ty mój — poczęła zwolna się ośmielając, co tu za tobą łez się wylało i przekleństw na niemców poszło! Biedny ojciec, jak on nigdy zapomnieć nie mógł, że ranny obronić nie potrafił porwanego. A któż nawet pomyślał, że ty kiedy powrócić możesz do nas?
Chyba mnie się to jednéj czasem śniło. Ale mówże, mów, co się działo z tobą i gdzieś bywał, i jak cię oni męczyli! a mów! Wczoraj słuchałam podedrzwiami, gdy cię ojciec pytał, i małoś co mu powiedział. A przedemną możesz wszystko a wszystko.
Włast z uśmiechem dobrotliwym patrzał na nią.
— Powoli to się wszystko wypowie — począł — odrazu trudnoby się zrozumieć, Hoża moja. Było mi zrazu bardzo źle, bo mnie jak niewolnika postrzygli i do ciężkiéj pracy wzięli. A żem zręczniejszy był, choć nie bardzo silny, potémem w piecu pana palił i u stóp jego łóżka sypiał. Czasem mi tarczę i oszczep nosić dawał. A coś z rok to trwało. Aż się na zamku zrobiła wrzawa wielka, że cesarz z obcéj ziemi przyciągnie na wiosnę.