Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 057.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ty wiesz? przepiórko ty młoda! — poczęła mruczeć — co ty znasz?.. Oczy jedzą! oj! jedzą oczy! a z kneziami dziewczętom nie żartować. Już on cię, prawda, napatrzył raz, już słali od niego, że za siódmąby cię brał, a ojciec mu powiedział, tylko za jednę i jedyną ją dam... A no, cóż? wówczas syna nie było? tyś mu była córką i synem... teraz Własta ma, czemuby cię za siódmą nie miał kneziowi dać?.. Choć — ciszéj mówiła stara — z tego syna, z tego Własta, nikomu nie będzie pociechy... niemiec w nim siedzi...
Widząc dziewczę zasmucone, stara się do niéj zbliżyła, pogłaskała ją po głowie, usta do czoła przyłożyła, westchnęła i powoli wyszła napowrót.
W podwórku i pod drzewami coraz zaczynało być ludniéj i gwarniéj. Przybywali z okrzykami przyjaciele, powinowaci, sąsiady zdaleka nawet. Każdy przynajmniéj ludzi i koni z sobą miał dziesiątek, i czeladzi gromada jeszcze była większa niż gości. Za szopami, gdzie się to wszystko zbierało i gdzie już piwo stało, chleb i pieczone mięsa, wesołość i ochota téż większa była, niż między panami. Śmiech kiedy z tamtéj strony buchnął, to jak grzmot się rozlegał.
Już słońce się miało ku południowi, gdy posadzony na dachu sługa, aby zdala o kneziu znać dawał, począł wołać, że od Poznania tuman kurzu się toczy. Luboń tedy z synem i powinowa-