Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tymi a rodem całym i przyjacioły wyszli za wrota z chlebem i powitaniem, aby pana przyjąć poczestnie.
Kneziowie już ówczesni cale inną niż dawni mieli władzę. Sto lat wojen z Niemcami i sąsiady łupieżcami, choć jednego rodu a niezgodnymi, zwiększyły potęgę wodza i urósł mu zastęp zbrojny co go otaczał, o wiecach dawnych, radach i swobodzie ledwie się kto śmiał odezwać. Jak czasu wojny kneź był już panem życia i śmierci, i majętności, a choć zważał na to, by ludzi nie drażnić i starszyznę czcił, nikogo o to nie pytał co chciał poczynać, a co chciał to poczynał i dokonał.
Piastów ród téż niesrogi był, gdy złéj woli przeciw sobie nie widział; pamięć w nim jeszcze żyła, że z ludu wyszedł i między kmieciami powinowatych miał. Ale przeciwieństwa pan znosić nie chciał i nie mógł, aby nieładu nie dopuścić. Lękano się więc knezia i szanować musiano, i była przy nim siła wielka, a może większa niż za onych czasów, gdy Pepełków zrzucono za srogość i ciemięztwo.
Nim się orszak kneziowski ukazał, wszyscy goście z gospodarzem na czele już u bramy stali.
Mieszko dojeżdżając do Krasnogóry zwolnił koniowi kroku, i czas się mieli mu przypatrzyć, jak przodem na siwym koniu, w bok się wziąwszy,