Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 086.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało się, że jeszcze pytanie jakieś na ustach knezia krążyło, z trwogą Włast myślał o tém co pocznie, jeśli go spyta, ażali i on chrześcianinem nie został?
Sumienie nie dozwalało mu zaprzéć się Chrystusa, a wyznając wiarę, nie miałże, jak ci o których mu opowiadano w Rawennie, cierpieć za nią męczeństwa i śmierci? Myśl ta przeleciała błyskawicą i zrodziła w nim raczéj dumę niż trwogę!
Ale kneź, którego warga się już poruszyła — zamilkł — nie zadał mu tego pytania. Przytomny Dobrosław, pobladł był, spoglądając na Własta.
Nie można było odgadnąć co myślał Mieszko o chrześciaństwie.
Obok zamku wszakże stała kontyna pogańska Jessego i kneź chadzał do niéj, wyroczni pytał, wieszczków słuchał, obyczaj zachował stary. Wiedziano jednak od ludzi, że ilekroć trafiło się obcego spotkać i takiego co z chrześcianami i chrześcijaństwem obcował i mógł je lepiéj poznać, kneź troskliwie się dopytywał, badał, szczegóły sobie opowiadać kazał, a potém zamyślał dziwnie. Lecz w naturze miał to Mieszko, że do czynu skorszy był niż do słowa, i nie mówił, ani się zwierzał nigdy nikomu, co miał począć, wręcz rozkazy dając bez namysłu. Myśli téż jego odgadnąć nie śmieli nawet najbliżsi, Stogniew przyznawał się, że ilekroć domyślać się chciał, omylił się zawsze.