Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 088.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na odpowiedź nie rychło się zebrał zapytany i rzekł.
— Nie wiem...
Milczeli trochę, a kneź jadł i popijał, uśmiechając się jakby sam do siebie.
— Gdyby nas dwu poszło w zapasy z Bolkiem o lepszą — zaczął — jak ci się zda, ktoby z nas został powalony?
— Kto losy wojny może zgadnąć? — odparł Dobrosław — ale po cóż wojnę poczynać?
— Hm? wojna się sama począć może? niepoczynana przez nikogo?
— A co tam o nas trzymają?
Dobrosław zawsze zwolna zbierał się na odpowiedzi.
— Wiedzą, że miłościwy pan silnym jesteś? ale oni — kto się do chrześcian nie liczy, groźnym nie sądzą.
— A dawnoż oni do nich przystali? — zawołał Mieszko szydersko...
Drahomira matka Bolkowa i on, jeszcze się oboje kłaniali swoim bogom... Alboż Bolko chrześcianinem jest? — dodał Mieszko — albo brata co nim był, za to że nim był, nie zabił?
— O tém na dworze knezia mówić nie wolno a szepczą różnie — rzekł Dobrosław. — Wacława zamordowali dworscy Bolkowi, sądząc, że na ich pana życie nastawał.