Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie postrzegł tego, że Stogniew oddawna go widząc dokuczającego przybyłemu, wysłał chłopaka z biczem, a ten z tyłu zaszedłszy, smagnął go parę razy z całéj siły po nogach. Zrazu chciał się nań porwać Psiajucha, ale postrzegłszy Stogniewa, odwrócił się, zaskowyczał, zęby mu pokazał, kłapnął niemi parę razy i uciekł. Psy ruszyły się i ujadać za nim zaczęły.
Takie było pierwsze na dworze pańskim Własta przyjęcie.
Pozostał potém długo zapomniany w przedsieni, dopóki go Stogniew nie zabrał z sobą do izby, gdzie wieczorny zastawiono posiłek. Znalazło się ich tu trzech starszych ze dworu, którzy razem do stołu zasiedli. Włast najpokorniejsze miejsce zająwszy siedział milczący. Spoglądano nań niemal z politowaniem jakiémś i pogardą.
W mężczyznie, za tych wieków wojen i siły, pierwszą była zaletą — siła pięści i zręczność, a że Włast słabowito wyglądał, nie budził téż poszanowania dla siebie, choć wiedziano, że był synem możnego człowieka. Stogniew i towarzysze jego, Rosław pański podczaszy i Misław sotnik od straży, spozierali nań ze wstrętem, wiedzieli, że długo był z niemcami, mieli go niemal za wroga. Dziwno im było, że kneź na dworze go chciał mieć.
— A no — ozwał się w końcu, jakby ulito-