Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem nim, miłościwy panie! jestem nim! Choćbym za to cierpieć miał i życie utracić, zaprzeć się nie mogę Boga mojego...
Zdumiony Mieszko, milcząc długo się w natchnionego młodzieńca wpatrywał.
— I... nie lękasz się śmierci? — zapytał.
— Nie, panie... bo mnie po niéj czeka żywot wieczny i wieczna szczęśliwość.
— Żywot wieczny! — mruknął kneź wstając — jesteśże ty pewnym?
— Miłościwy panie — zawołał Włast nabierając coraz więcéj odwagi — Bóg nam go przyrzekł.
Z dziwnym wyrazem twarzy napół szyderskim, pół trwożliwym, kneź rzucił się na łoże i zadumał głęboko.
Milczenie przykre trwało długą chwilę.
— A cuda ty umiesz czynić? — zapytał.
— Nie, panie, bo ich żaden człowiek nie czyni — rzekł Włast — tylko Bóg, a ten, przez kogo Bóg czyni cuda, musi być godnym jego łaski. Jam jéj nie godzien.
Tego Mieszko nie zdawał się rozumieć dobrze.
— Przecież są tacy chrześcianie, co czynią cuda? — odezwał się.
— Są, miłościwy panie, ludzie święci, przez których Bóg nasz je czyni.
Znów długo Mieszko się zadumał, położył na swojém posłaniu i zdawał zupełnie zapominać