Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 124.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czem, ale zdradą tępił to plemię, któremu nie mógł dać rady.
Zbiegło się co było ludzi na grodzie, po części niewolnikom, w części znanym wojakom Sydbóra się przypatrywać i rozpytywać kędy bywali. Zaglądano do niemców, dopatrując w nich ludzi zdrowych do pracy i posługi. Niewolnik wówczas był drogi i pożądany...
Zdala patrzał i Włast... a twarz mu pobladła nagle na widok siwego odartego staruszka, który zaledwie łachman mając na sobie, obnażony, wychudły, do ran prawie skrępowany sznurami, ze spuszczoną głową stał ledwie się mogąc na nogach utrzymać. Krótko ostrzyżone włosy, a na wierzchu głowy wygolona korona, która pośmiewiskiem była dla pachołków Sydbóra — dały w nieszczęśliwym poznać chrześciańskiego kapłana.
Włast mimowolnie załamał ręce, szczęściem nim postrzeżono ten ruch, zdradzający politowanie, miał czas się opamiętać.
Po tym okazie łupów i zrzuceniu przed Mieszkiem różnego naczynia, oręża, szat pobranych na kupę, wśród któréj Włast dostrzegł srebrny kielich kościelny i dwa lichtarze... gdy ludzie jedni zabierali do skarbca zdobycz, a kneź brata schylonego przed nim po ramieniu klepał, drudzy z gromadą niewolnika, powoli odciągnęli ku szopom dla wypoczynku.