Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 125.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kneziowie oba weszli do dworu, służba, komornicy, gawiedź pozostała rozwiadując się o wyprawie, śmiejąc i pokrzykując wesoło.
Włast, którego widok ten przejął litością jako chrześcianina i kapłana, jako długi czas w niemczech i z niemcami żyć nawykłego... stał osłupiały, myśląc coby mógł począć, aby starca, którego znał, mógł z niewoli srogiéj wydobyć.
Przychodziło mu na myśl rzucić się do nóg kneziowi, gdy doń przypuszczony zostanie, i prosić go o darowanie staruszka, który bezsilnym będąc, mało na co komu mógł się przydać.
Stał tak jeszcze zamyślony, gdy poczuł, że go ktoś za rękaw pociągnął. Obejrzał się i zobaczył za sobą staruszkę obwiniętą płachtami białemi, która cóś po cichu szeptała mu do ucha... Nie mógł jéj zrazu ani zrozumieć, ani się domyśleć, czegoby od niego chcieć mogła. Stara odwiodła go na stronę, i odezwała się.
— Wy to jesteście Luboniów syn? coście dwanaście lat przebyli w niemieckiéj niewoli...
— Tak — rzekł Włast — ja nim jestem.
Stara popatrzała nań długo...
— A pamiętacie wy Srokichę?
Włast, któremu się wspomnienia młodości zatarły w pamięci, zaledwie to imie mógł przypomnieć.
— Tak nazywali u nas w Krasnéj-górze, pocz-