Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

skać swojego wychowańca, który się jéj smutnie uśmiechał.
— Chodź — dodała — knehini[1] dobra pani, piękna pani, miłosierna. Sama jedna, męża nie ma, nudno jéj w świecie, bawić ją trzeba to śpiewami, to gadkami — niechajże się pobawi słuchając o twojéj niewoli. Ja cię do niéj zaprowadzę.
Włast stał nie bardzo rad zaproszeniu, ale staréj nie śmiejąc się opierać, myślał przy tém, że jako chrześcianin i kapłan, winien był zbliżać się do ludzi, aby choć probować nawrócenia.
Stara wiodąc go za sobą, przeszła część podwórza, aż do drugiego dworu kniehini, otworzyła sobie wrotka boczne i niemi Własta wpuściwszy, zaraz je za sobą zasunęła.
W podwórku niewielkiém cicho było — i zielono. Całe ono jakby ogródek bujno zarosły stanowiło... W pośrodku była lipa stara rozłożysta, po rogach w plecionych z łoziny klatkach świergotały zamknięte ptaszki. Maleńka sarenka chodziła gryząc trawę swobodna, a gdy ujrzała wchodzącą Srokichę, stanęła, podniosła główkę z oczkami czarnemi i nóżką tupnęła... a za nią postrzegłszy obcego pierzchnęła w drugi koniec podwórza.
Stara kazała się Włastowi zatrzymać, ławę mu pod ścianą pokazując, aby sobie na niéj spoczął, a sama poszła do kniehini.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – kniehini.