Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Poznał go, prawie przerażony... chciał się ruszyć, lecz więzy nie dawały. Wśród gwaru panującego do koła, łatwo do siebie przemówić mogli.
— Ojcze Gabryelu — rzekł Włast — jakżeście się tu dostali?
— Ojcze Matia? — odparł niewyraźnie starzec — zkąd wy tu?
— Jam powrócił — musiałem.
— Jam schwycony — jam w niewoli — mówił starzec — wola pańska... gotówem na męczeństwo. Patrzałem na kościółek mój splugawiony, na świętokradztwo... o Boże! los własny mnie nie obchodzi.
— Ale mnie on na sercu leży — ojcze Gabryelu — i jeśli potrafię — ja was uwolnić muszę.
— Po co? — zapytał stary — kościół mój spłonął i obalił się — owieczki rozbite... pasterz nie potrzebny.
I głowę na piersi pochylił.
— Ojcze Gabryelu — bądźcie dobréj myśli — idę prosić za wami.
— Proście za sobą, ojca miłosierdzia — odezwał się staruszek — aby wam dał wytrwać w wierze... Bóg niech was błogosławi.
Związaną ręką krzyżyk zrobił staruszek...
Nie miał już tu Włast co więcéj czynić — wysunął się więc co najrychléj i spieszył nazad