Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 134.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Cały ten dzień prawie zszedł na takich sprawach, Włast musiał czekać zbliżenia się do pana, nie mogąc o nic prosić.
Wieczorem dopiero pozwał go Stogniew do knezia. Składało się nad spodziewanie szczęśliwie. Mieszko kazał iść Włastowi ze Stogniewem razem, dla przebrania niewolnika i rozpytania go, bo mało kto język ich dobrze zrozumiał.
Mieszko, baczny we wszystkiém, kazał rozbadać czyby między jeńcami rzemieślników nie było, szczególniéj płatnerzy, kowalów i tych, co około oręża chodzić umieli.
Chwycił się téj zręczności Włast i do nóg pokłoniwszy się Mieszkowi, opowiedział mu, iż między niewolnikami znajdował się starzec mu znajomy, który niegdyś dobrze się z nim w czasie pobytu jego wśród niemców obchodził. Prosił więc uniżając się, aby go mógł dostać.
Zamyśliwszy się nieco kneź, skinieniem głowy zezwolił na to, i dał rozkaz Stogniewowi, by starca Włastowi dano. Podziękowawszy za tę łaskę, szedł weselszy już spełnić dane rozkazy. Jeńców znaleźli leżących tak kupą na ziemi i powiązanych jak przybyli. Włast sam podbiegł porozcinać sznury staremu ojcu Gabryelowi i opończą go przyniesioną okrył...
Posadziwszy go pod szopką, począł potém obchodzić wszystkich, pytać i rozdzielać. Wnet część jedną dano na chaty do miasteczka, do rze-