Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 135.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

miosł różnych, innych rozebrała starszyzna, dzieci téż rozdzielono różnie... często osobno od matek. Dwa czy trzy trupy, i kilka dogorywających zostało na placu, około których Psiajucha się kręcił, bo ci do niego należeli.
Wieczór był późny, gdy rękę podawszy osłabłemu starcowi, Włast, który sam liche miał pomieszczenie w ciasnéj izdebce ciemnéj bez okna, gdzie tylko posłanie się mieściło, poprowadził do niéj ojca Gabryela, sam wybierając się do Srokichy, aby dlań dostał posiłek jaki, i czémby wycieńczonego mógł pokrzepić. Ciepła noc letnia, jemu dozwalała i u drzwi téj ciupki na twardéj ziemi położyć się na spoczynek.
Ocalony kapłan, jak posłuszne dziecię, poszedł za swym oswobodzicielem, czyniąc co mu było rozkazano. Włast sam go nakarmił, układł, poobwięzywał rany od sznurów, i okrywszy na noc, ucałowawszy ręce starca, cofnął się, aby na straży pozostać u progu.