Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pójdzie z nim na nas... — rzekł siedzący — nie pójdzie...
Gwar powstał znowu.
— Gdy tylko zdrady znak da, ubiją go... — mówił jeden.
— A Sydbór? — zapytał ktoś z tłumu.
— O! ten mu służy jak niewolnik, i uczyni co każe...
— Na co nam Sydbora... mamy innych...
Zaczęli po imieniu liczyć nieznanych Włastowi władyków i kmieci. Niektóre tylko w pamięci utkwić mu mogły.
Na ziemi u kamienia siedzący wywoływał tych, którym ufano.
— Zawist, Nadek, Sulin, Stanieć, Radosz, Besior, Sulenta...
W tém z boku krzyknął ktoś imię ojca jego, Luboń...
— Nie — zaprzeczył drugi — Luboń mu nogi liże...
Gwar i sprzeczka powstała, a ktoś Stogniewa o zdradę zaczął obwiniać. Inni go bronili mówiąc, że pewni byli, iż wiary dotrzyma i swoją ręką gotów ubić pana, gdyby chciał z niemcami trzymać i ich wiarą.
Dość długo trwała rozmowa coraz gwarniejsza, przerywana cichemi szeptami, aż pieśń jakąś starą zawodzić poczęto.
Przerwała ona radę i spory.