Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 151.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Psie syny — mruknął stary — wszystkich nas oni pobiorą i wprzęgną do pługa... pobrali już braci naszych nad Łabą, nad Odrą, poburzyli kontyny, powycinali gaje... Zdradzili nas knezie nasze i sami do nich poprzystawali... starszyzna nas sprzedała... ale przyjdzie czas i na starszyznę i na nich... Dosyć my się łez napili, drudzy krew pić będą musieli...
Umilkł chwilę stary, ale idąc mruczał jakby przeklinał, a że Włast mu nie wtórował i nie odzywał się, umilkł wkrótce.
Z tych słów i z tego co podsłuchał na wzgórzu, mógł się przekonać Włast, jakie było usposobienie między Polany.
Z lasu wyjechawszy, już widać było zdala rozrzucone światła i ogniska nad Cybiną.
— Jedź — odezwał się stary — wam pilno... ja pójdę pieszo powoli... ze starym się wlec młodemu nudno...
I spuściwszy głowę na piersi, pokazał mu ścieżkę wiodącą do grodu. Włast konia popędził i wprędce stanął u okopów, gdzie straż przy ogniskach leżała.
Nie wstrzymał go nikt, wjechał więc do uśpionego zamku i zabrawszy sakwy swoje, postawiwszy konia, pospieszył do O. Gabriela.