Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stogniewem, który go poprzedzał, na Dobrosława téż skinąwszy, aby mu towarzyszył.
Za łąką na któréj odpoczywali, gaj się w téj stronie poczynał podszyty, i gęstwiną można się było podkraść do miejsca, ku któremu Stogniew prowadził. Do koła osłaniały kawał zielonéj murawy u brzega, stare drzewa z pospuszczanemi w dół gałęźmi. Cicho było w téj ustroni i chłodno od oczów ludzkich zakryto, a Wełtawa mrucząc, myła zwieszone nad nią trawy i kwiaty. Na falach jéj, tuż u brzega kołysało się czółen kilka, okrytych suknami, z tych właśnie reszta gromadki postrojonych, kraśnych dziewcząt wysiadała poskakując, wiosła rzuciwszy na nie.
Temu co znał czeskie podania wydać się mogło, że Własta z grobu wstała ze swojemi towarzyszkami, i jakaś Lumirowa pieśń ze słowa w widmo się zmieniła.
Dziewczęta wszystkie prawie jednako były poubierane, w wianuszkach dziewiczych na głowach, z kosami w krasne wstęgi wplecionemi, w białych cienkich gzłach, szytych wzorzysto i malowanych zapaskach. Niektóre z nich były bose, inne stąpały w chodaczkach wyszywanych z czerwonemi około nóg pooplatanemi sznurkami. Biegały po łączce, jakby sposobiąc się do jakiéjś zabawy.
Śmieszki rozlegały się wesołe, ale tłumione jakby poszanowaniem i trwogą, którego pobudkę odgadnąć było łatwo.