Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 159.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na pierwszy rzut oka otaczające ją dziewczęce twarzyczki, gasiły, ale po tamtych oko przebiegało, a od téj wzrok oderwać się nie mógł.
Rysy twarzy ostro się znaczyły i dobitnie — coś męzkiego miały w sobie, ale niewieści urok okraszał je uśmiechem, białe zęby, wśród ciemnych ust różowych, jak dwa sznury pereł jaśniały.
Siłą, wzrostem, urodą wśród téj gromadki, nieznajoma pani zajmowała pierwsze miejsce.
Wszystkie dziewczęta patrzały jéj w oczy, czekały skinienia, zdawały się chcieć zgadnąć myśli.
Dziewica mianując je po imionach: Młada, Hodka, Swatawa, Radka, Wratka, Czastawa, jakby z pieśni pożyczonych, wyznaczała im miejsca na łące, stawiła kołem przy sobie, kazała się brać za ręce, i plasnąwszy w dłonie białe, dała znak.
Razem ze wszystkich ust odezwała się piosnka rzewna jakaś na pół, na pół wesoła, dziewczęta w takt jéj się poruszyły i śpiewając poczęły pląs obracając się około pani.
Ona stojąc w pośrodku ich, słuchała z widoczną rozkoszą, nucąc z cicha, pochylając głowę, niekiedy przyklaskując w dłonie, lubując się skokom i pieśni.
Widok téj zabawy dziewiczéj poruszył knezia i zajął niewymownie, oczy mu zabłysły i usta się śmiać poczęły. Ukryty w zaroślach wpatrzył się tak, że o wszystkiem co go otaczało i czekało za-