Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 168.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Spoczywał Luty Bolko, gdy mu o gościu znać dano, ale wstał wnet, choć ociężały był już i osłabły wiekiem.
Twarz jego nasępiona, blada, od zmarszczek poorana, oczy niespokojne biegające pod nawisłemi brwiami, zaciśnięte usta, czyniły oblicze jego groźném, choć lata i wspomnienia przeszłości znacznie srogość dawną złagodziły. Dzikiego coś zawsze pozostało w rysach tego władzcy, na którego ramionach ciężyło niezmyte znamię kaimowskiéj zbrodni, i niezliczona moc krwawych zapasów, któremi się dobijać musiał panowania nad zjednoczoném państwem swojém. Długa pokuta, ofiara dwojga dzieci nie zgładziła jeszcze tego piętna bratobójczego, którego pamięć odżywiały cuda grobu Wacesława. Krwawy ów poranek dnia św. Kuźmy i Damjana, w przedsieniu kościoła w Bolesławiu, po wielu latach stał w oczach starca do dziś dnia.
Gdy Dobrosław stanął przed nim, schylając się do kolan i oznajmując przybycie pana swojego, starzec poruszył się żywo z widoczną radością przyjmując nowinę.
Wnet kazał podać sobie suknię wierzchnią bogatą, kołpak książęcy, przypasał miecz i ująwszy w dłoń laskę zawołał na dwór i komorników, na starszyznę by mu towarzyszyła. Posłano po młodego Bolka, syna książęcego, dorodnego i dojrzałego już męża i na jego ramieniu spierając się,