Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mieszko w oczach starca znalazł co przeczuwał, żelazną wolę i nieugiętą siłę, Bolko ze wzroku knezia polańskiego, o którym mało słyszał, niedobadał się nic. Pierwszy z nich wiedział, że pokornym być musiał, aby go sobie pozyskać, drugi wcale nie był pewien tego, co gość przynosił z sobą — słabość czy siłę, ale poczuł jedno, że z przebiegłym miał do czynienia. Patrzali tak na siebie, wzajem się uśmiechając sobie, jak dwaj zapaśnicy, co walkę rozpocząć mają.
Mieszko krótkim miał tu być gościem, nie miał czasu do trawienia na długich rozmowach. Czeski pan wiedział téż o tém. Położył mu pomarszczoną dłoń na kolanie.
— Zapóźno — rzekł — przychodzisz do mnie, Bolko już nie ten co był. Patrz, czoło mi się zmarszczyło, dłoń drży, oczy świata mało widzą, głos osłabł. Do grobu idę, o śmierci myślę.
— Będziecie żyli długo i panowali — odrzekł Mieszko. Macie spokój w domu i siłę, a syna który wam stoi u boku i sprzymierzeńców potężnych.
Bolko ręką rzucił.
— Sprzymierzeńcy we wrogów się mieniają, — mruknął. — A czemuż wy ich tam, gdzie ja nie szukacie?
Mieszko spojrzał bystro, ale nic nie odpowiedział.
— Niemców nam nie pożyć — dodał stary —