Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 180.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ze chrztem razem... — dodał ksiądz.
— Nie odmawia go on... lecz z pogany swemi musi się wprzódy zabezpieczyć... Mam mu ją dać?
— Jeżeli przez nią światło i zbawienie wnijdzie na te kraje... a! dlaczegóżbyście dziecka dla Boga poświęcić nie mieli? Daliście mu już jednego syna i córkę... dajcie drugą, a przebłagacie gniew i pomstę Bożą...
— Dziecka nie chciałbym zmuszać — odezwał się kneź — jedno mi pozostało! jedno tylko!.. Idźcie ojcze mój, przygotujcie ją, ośmielcie, a gdy to uczynicie, ślijcie ją do mnie.
Ksiądz Prokop wyszedł natychmiast. Kneź pozostał sam, w oknie sypialni siedząc. Ztąd widok był na obszerny podwórzec, a na nim już młodzież się uganiała z oszczepami, wśród któréj Bolko i Mieszko téż zabawiali się.
Lat niemal trzydzieści ubiegło od pamiętnego poranku dnia śś. Kuzmy[1] i Damjana, gdy pobożny Wacesław także o świcie gonitwy sprawiał przedśmiertne... Widok téj zabawy przypomniał Bolkowi brata, teraz, znowu i drgnął!.. Pokuta, ofiary, żal, wszystko to jeszcze zatrzeć nie mogło pamięci tego strasznego poranka. Łzy mu popłynęły z oczów i dłonie zwarły boleśnie. Drżącemi wargami począł odmawiać modlitwę, a wlepione w podwórzec oczy nie widziały już nic.
I nie czuł ani wiedział, ile czasu upłynęło od wyjścia ks. Prokopa, gdy drzwi się otworzyły

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Kuźmy.