Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzieć, że mu daje szeroką ziemię i lasy, dla niego i potomków.
Włast przez cały ten dzień się nie okazywał, a nie był téż potrzebny. Jako kapłan z wieczora zaraz zapukał do księży przy kościele św. Wita, ich prosząc o gościnę. Ze zdumieniem i radością go tu przyjęto, wraz ze starym ojcem Gabrielem, który złamany drogą legł zaraz do spoczynku.
Włast a raczéj ojciec Matja, bo tak się tu syn Lubonia nazywał, z niecierpliwością wyglądał następnego poranka, w którym po tak długiém od ołtarza oddzieleniu, miał znowu niekrwawą odprawić ofiarę.
Wieczór cały spędził na modlitwie, wstrzymując się od pokarmu, legł spać z myślą pełną tego jutra i wcześniéj nim się igrzyska poczęły na podwórcu, on już stał drżący przed ołtarzem i zapłakany. Przy drugim mszę świętą odprawiał O. Gabriel, dziękując Bogu za cudowne niemal ocalenie.
Dobrosław klęczał zdala.
O. Matja tę ofiarę tak upragnioną poświęcił w duchu za nawrócenie rodziny swéj i narodu. Lecz myśląc nad trudném dziełem tém, nad ofiarami, jakie kosztować miało, płakał.
Przypomniało mu się co słyszał nocą na wzgórzu, wracając z Krasnéjgóry, co znalazł we własnym domu. O. Prokop przyniósł mu tu spędzającemu cały dzień przy kościele i z braćmi, wia-