Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kniehinię mieć będziecie! — odezwał się do niego Mieszek — wielkiego rodu i możną panią... Podaliśmy sobie z Bolkiem ręce, abyśmy oba silniejsi byli...
Stogniew spuścił głowę.
— Nie radujecie się? — zapytał kneź.
Zmilczał zapytany. Mieszko téż nie odzywał się doń więcéj. Wydał rozkazy i odprawił. Po odejściu jego Dobrosława przywołano. Kneź pachołków odprawiwszy dziękować mu znowu począł.
— Miłościwy Panie — rzekł przybyły cicho — cieszę się ja, żem panu memu mógł usłużyć, ale się drudzy pono burzą i nie wszystkim to sprawia radość...
Nie wymienił nikogo. Kneź téż unikał pytania.
Zmarszczyła mu się brew, błysnęły oczy, ale ze słowem nie zwykł był spieszyć. Nierychło dopiero poszedł ku Dobrosławowi rękę mu kładnąc na ramieniu.
— Ty i Włast, i co was jest chrześcian, gotujcie mi drogę i pomagajcie — odezwał się cicho. — Wielki jest Bóg ich... ale niełatwo od swoich odstać... i nową odziać skórę, gdy ta, z którą człek na świat przyszedł, do ciała przyrosła... Tych co się opierać będą, zmogę... ale gromadkę wierną mieć muszę, by przy mnie stanęła... Mów — dodał — mów Dobrosławie, jako wiesz... wielu chrześcian naliczysz w ziemiach