Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W niewieścim dworze już płacz słychać było i narzekanie; popłoch panował wszędzie, kniehini Górka czekała wyglądając na brata, nie mogąc się go doczekać.
Mieszko natychmiast wysłał gońca po Sydbóra do Gniezna, aby nie tracąc chwili, do niego przybywał.
Sześć mil miał konny ubiedz tak, aby przed nocą wezwany, był nad Cybiną.
Dobrosław wydawał rozkazy i nad dworem miał zwierzchnią władzę... Srokicha pochwyciwszy Własta, pieszczoty macierzyńskiemi, wnet rozpłakała się i wypytywać natarczywie zaczęła, niedając mu odetchnąć. Po dworze chodziły już wieści straszne.
Strwożeni byli wszyscy. Włast, któremu nakazano milczenie, nic powiedzieć jéj nie mógł. Nie było już tajném, że do Pragi jeździli, lecz nadto nie wiedział nic. Srokicha niedowierzająco potrząsała głową.
— Gołąbku mój — mówiła płacząc — straszne dni na nas przyszły. Nie darmo wy do Pragi téj, do Czech jeździli. Groza idzie na nas i niewola, zginiemy wszyscy... Nasi starzy przyszłość wróżą krwawą.
Próżno Włast się jéj wyrywał — Srokicha ściskała go, jakby się lękała utracić i zalewała się łzami...