Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 202.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do Czech jeździliśmy — odparł Włast.
— Do Czech? — chmurno się odezwał stary — a po co? łup przywieźliście?
— Myślę, że chyba przymierze lepsze od niego.
Stary się trząsł i nie pytał więcéj.
Wyszła i babka, chmurném okiem, jak zawsze mierząc chłopaka.
Nie pytano go więcéj. Luboń téż nie oznajmił mu o niczém, tylko, że jutro bierze go z sobą, że jechać muszą.
Włast wiedział już co zamierzał, lecz dopytywać nie było wolno, czekać musiał, aż mu oznajmi ojciec swą wolę.
Jedna Hoża swą wesołością cały dom ożywiała, krzątając się, śmiejąc się i śpiewając. Stara mruczała przy kądzieli. Po wieczerzy zwołano i inne dziewczęta do śpiewu, bo stary Luboń rad słuchał pieśni i do późnéj nocy, przesiedzieli tak u ognia przy łuczywie.
Dobrogniewa drzemała nad swą kądzielą, wrzeciono wypadło jéj z rąk — ale do snu nie szła.
Późno już było, gdy Luboń z ławy wstawszy, naprzeciw syna stanął i odezwał się.
— Jarmierz ci na jutro odzież da nową i ogarnąć się trzeba czysto, jedziemy w swaty. Dobrałem ci dziewczynę piękną, młodą i posażną, czas życie zaczynać i do gospodarstwa się nałożyć.