Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 211.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A wy! baby bezsilne... ścierpicie to!.. — zawołała nagle Dobrogniewa.
Głową począł Warga potrząsać.
— Do kądzieli, stara — mruknął gniewnie — do kądzieli... precz... co wam do naszéj sprawy?
Dobrogniewa spuściwszy głowę, powoli, posłuszna, nie śmiejąc odpowiedzieć nic, odsunęła się do kąta, siadła na kądzieli i poczęła nić wyciągać. Warga sparł się oburącz na stole i patrząc w oczy Luboniowi potrząsał głową smutnie.
— Prawda to, że do Czech jeździli po kniehinię? — spytał Luboń — Mieszkoby nas miał sprzedać za jednę dziewkę?..
— Za dziewkę nie — odezwał się Warga — ale za to, by nas mógł z niemi gnębić... obróci w niewolniki, jak niemcy swoich... pójdzie reszta kmiecych swobód z bogami naszemi... pójdzie...
— Jeśli my się mu damy — mruknął Luboń.
Warga przysunął się ku niemu, popatrzył na siedzącą zdala Dobrogniewę i zaczął mu coś szeptać do ucha. Z twarzy i oczów widać było, że to co mówił, gorącém było i poruszało go mocno. Oczy mu to się świeciły, to pod zmarszczone chowały czoło, zaciskał dłonie, targał Lubonia za ramię, podnosił ręce, bił o stół niemi, rzucał się, śmiał i krzywił, a gdy wreszcie umilkł, Luboń wstał jakby w niego nowe życie wstąpiło.
Była to pora wieczerzy; wniesiono misy, chleb, strawę i piwo, a Warga zgłodniały rzucił się na