Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

robili z nas niewolników... serc nie ma... trwoga we wszystkich... pójdą gdzie im każą, zrobią co im powiedzą, choćby na ojców rodzonych!..
— Nieprawda! — zawołał Warga poruszając się za stołem — źle ty sądzisz o narodzie... jeszcze on nie cały w pętach i kagańcach... jeszcze po lasach stary obyczaj i stara swoboda... miry wiecują jak dawniéj i pędzić się nie dadzą jak trzody...
Poczęli tedy rozprawiać o swéj doli i o tém, co groziło, Luboń tylko najmniéj się odzywał. Noc ich tak zaszła, aż Warga wstał z za stoła.
— Noc ciemna, ale ja drogi znam... nocą wam i mnie najlepiéj iść... chodźmy ztąd... nocleg sobie znajdziemy...
Ruszyli się więc oba, gdy Luboń im u drzwi drogę zaszedł.
— Znacie starego Lubonia — rzekł — ja z wami! Nie zważajcie na to, że mnie Mieszko zechce ciągnąć ku sobie, że mu się pokłonię... Trzeba będzie dłoni do roboty, ja i moi ludzie z wami będą...
I dłoń podał Wojsławowi.
— Syna miéj na oku! — mruknął wychodzący.
— Nie bójcie się... bezpiecznym o niego...
Wywiódł ich w podwórze, do wrót, siadł na koń Wojsław, Warga poszedł przodując, i znikli oba w ciemnościach.