Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom I 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

panie odesłali do mnie. Nie dałem mu długo się rozmyślać.
Mieszko który zwykle dla Lubonia był łaskaw bardzo, tym razem nie okazał mu wcale życzliwości swéj, posępnie zbył go kilką słowy — i odprawił.
Co kneź myślał, z tego się nikomu nie zwykł był zwierzać, ale Dobrosław, któremu się zdało, że na wiarę i gorliwość Własta mógł rachować, rażony był, zasmucony razem i przybity. Nie mógł pojąć, by pobożny młodzian, co zdawał się na męczeństwo gotowym, tak łacno uległ pokusie.
Chciałby go był zobaczyć — lecz na to nie widział sposobu.
Mieszko, który chciał starego Lubonia wraz z innymi na zjazd do grodu wezwać, po krótkiéj rozmowie z nim, nie rzekł mu już nic. Luboń, wiedząc że innych powołano, poczuł to mocno, lecz zmilczał i do domu odjechał.
Dzień naznaczony do zjazdu nadszedł wreście. W wigilją już Sydbór był z ludźmi swemi na grodzie i wojska zebrano dosyć. Przygotowania na przyjęcie kilkudziesięciu znaczniejszych kmieciów, Leszków, władyków, ziemian, wcześnie były uczynione. Umiał Mieszko przyjmować po królewsku i pokazać moc swoją. Dnia tego od rana podwórce, miasteczko, pole pod wałami pełne było pocztów Sydbóra i innych dowódzców. Ludu liczono na kilka tysięcy, jakby się na wyprawę